niedziela, 14 kwietnia 2013

Sugar Man


Uwaga! Poniższy post zawiera spoilery dotyczące fabuły filmu "Searching for Sugar Man" reż. Malik Bendjelloul. Jeżeli jeszcze nie oglądałeś/aś tego filmu proponuję (i zachęcam) zrobić to zanim przeczytasz poniższy post. 


Jakiś czas temu, dzięki podpowiedzi mojej siostry, obejrzałem poruszający film dokumentalny zatytułowany "Searching for Sugar Man" w reżyserii Malik Bendjelloul (za który dostał, w tym roku, Oscara w kategorii pełnometrażowy film dokumentalny). Jest to niesamowita historia pewnego muzyka z Detroit, która bardzo zapadła mi w pamięć. Sixto Rodriguez w swoim kraju i rodzinnym mieście był kompletnie zapomnianym i niedocenionym artystą. Na dwóch nagranych płytach, nie zarobił ani centa, musiał ciężko pracować na budowie, aby utrzymać swoją rodzinę. Tymczasem, w oddalonym o ponad 13000 kilometrów Kapsztadzie w RPA, miał status megagwiazdy, był bardziej rozpoznawalny niż Rolling Stones czy The Beatles. Rozeszło się tam pół miliona jego płyt (z których też nie zobaczył ani centa), ale nikt nie miał pojęcia, ani możliwości odnalezienia artysty. I tak uśmiercony przez nich Rodriguez, przez ponad ćwierć wieku robił wielką karierę, nie mając o tym najmniejszego pojęcia. I oto nagle zostaje odnaleziony przez fanów z RPA, którzy opowiadają mu niewiarygodną historię fenomenu jego muzyki, jaki trwa od dawna, na drugim krańcu świata. W życiu zapomnianego artysty dochodzi do nieoczekiwanego zwrotu. Ale czy na pewno? Zagranie kilkunastu koncertów (a pewnie i więcej, ponieważ Sixto po dziś dzień koncertuje w Kapsztadzie) dla dwudziestotysięcznego tłumu musiało być dla niego niesamowitym przeżyciem. Nagle jego status zapomnianego muzyka przemienił się w status megagwiazdy. Zaczęto o nim mówić w mediach i to nie tylko w RPA, by ostatecznie nagrać film dokumentalny, który dostał Oscara! Nagle pojawiły się pieniądze z koncertów (zapewne sprzedaż legalnych płyt wzrosła i to nie tylko w Afryce). W życiu Rodrigueza zmieniło się wszystko, tylko nie on sam. Dalej mieszka w tym samym domu, od 40 lat. Wciąż zajmuje się tym, co robił wcześniej. I ciągle żyje bardzo skromnie, pieniądze z muzyki rozdaje rodzinie i przyjaciołom. I właśnie to jest w tej historii najbardziej niesamowity element. Człowiek, który najpierw stracił wszystko (tak wiem, nie był tego świadomy, ale zawsze) nie zrobił żadnej kariery muzycznej, na którą niewątpliwie zasługiwał. Po wielu latach dowiaduje się, że gdzieś tam na świecie są ludzie, którzy uwielbiają jego muzykę i chcą oglądać go na scenie, nie zmienia w jego życiu nic! Dalej jest takim samym człowiekiem, jakim był wcześniej. Nie zależy mu na sławie i pieniądzach. Wystarczy mu skromne życie, jakie prowadził dotychczas oraz świadomość, że co jakiś czas może udać się do Kapsztadu i wystąpić przed rozkrzyczanym, ubóstwiającym go tłumem ludzi.

Zastanawia mnie ile osób potrafiłoby zachować się podobnie? Ile ludzi nie dałoby się porwać pokusie zrobienia wielkiej kariery, zarobienia dużych pieniędzy i przywdziania maniery gwiazdy. Czy ja bym też tak postąpił? Nie wiem.

Jest jeszcze jedna zastanawiająca kwestia natury nieco filozoficznej. Chodzi o przewrotność losu, choć tym razem w pozytywnym znaczeniu, bo to co przytrafiło się Rodriguezowi, niewątpliwie można nazwać historią z "happy end'em". Co jeśli stracimy coś bardzo dla nas ważnego, coś na czym nam zawsze zależało. Zakładam, że nie jesteśmy w stanie nic zrobić, aby zmienić tego stanu rzeczy. Koleje losu sprawiły, że nie dane jest osiągnięcie celu, a jedyne, co możemy zrobić, to czekać lub po prostu zapomnieć i iść przed siebie dalej. Moje pytanie brzmi: czy warto jest czekać bezczynnie aż coś się wydarzy, może za rok, dwa, ale może za 25, 30 lat? Tak jak to było w przypadku Sixto. Czy po prostu odpuścić sobie i zająć się nowymi i całkowicie odmiennymi sprawami. Choć w takim przypadku ryzykujemy, że przegapimy szansę odzyskania tego, co kochaliśmy przez tyle lat. Czekacie czy zapominacie?

Ja już swoją odpowiedź wybrałem.


Sixto Rodriguez - I Think of You


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz