Wszystkie te utwory powstały na przestrzeni ostatnich tygodni. Czekałem jednak z ich publikacją do jakiegoś znaczącego dnia. Dokładnie pół roku temu, deszczowym, listopadowym wieczorem przekraczałem zachodnią granicę kraju. Nie wiedząc jeszcze, na jak długo przyjdzie mi opuścić Polskę, pojechałem w nieznane. Pomimo, iż dalej nie wiem, ile czasu spędzę na obczyźnie i czy, w ogóle kiedyś wrócę, zaczynam czuć potrzebę odkrywania czegoś więcej. Poznawania nowych miejsc i nowych ludzi. Zanim jednak to nastąpi pozostaje mi czekać, przygotowywać się i pisać.
Pożegnanie z Polską
Przepraszam Ciebie Polsko,
za to, że porzuciłem Cię.
Przepraszam Ciebie Polsko,
może kiedyś zrozumiesz mnie.
Nie roń za mną łez Polsko,
kiedy inną się zachwycę.
Nie roń za mną łez Polsko,
nawet jeśli nie powrócę.
Nie gniewaj się moja Polsko,
za rany krwawe od cierni.
Nie gniewaj się moja Polsko,
za upuszczenie Tobie krwi.
Na przód podążaj Polsko,
i nie oglądaj za mną się.
Na przód podążaj Polsko,
przetrwać musisz kolejny dzień.
Jeśli zatęsknisz za mną Polsko,
to pamiętaj, żeś w sercu mym;
tam zawsze będziesz moja Polsko,
chociaż niewierny jest ze mnie syn.
Los tułacza
Los tułacza jest mi pisany;
dom swój noszę w kieszeni;
muszę odejść w świat nieznany,
tam blask obcych gwiazd się mieni.
Dzisiaj szara słota Albionu,
do szpiku przeszywa kości.
Co jutro przyniesie dzień znowu?
Jakież miejsce mnie ugości?
Czy może oliwek skosztować,
u wrót ateńskiej świątyni?
Na wyblakłym głazie ucztować,
gdzie siadali starożytni.
Pustyni przebyć złote morze,
co spiekotą stopy pali;
na faraonów dawnym dworze,
dostrzec miraż w oddali.
I sześćdziesiątą szóstą szosę,
przejechać motorem starym;
w kurtce zmoczonej przez rosę,
przed świtem, porankiem szarym.
Na rafach koralu nurkować,
wśród laguny błękitnych wód;
korsarskiego grogu skosztować,
Uśmierzając wieczorny chłód.
Przepłynąć ocean wzburzony,
co dosięga horyzontu,
swym ogromem nieprzeniknionym;
nie widząc suchego lądu.
Zachwycić się zorzy polarnej,
firmamentem świetlistym;
wśród wodospadów pieśni gwarnej,
spłynąć nurtem porywistym.
Jeszcze dosięgnąć górskich szczytów,
gdzie miejski krzyk nie dotrze;
i żółtego piasku tropików,
garść rozrzucić na wietrze.
Przede mną droga daleka,
za mną nie zostanie nic;
tylko spakuję swój plecak,
I ruszam, bo zaraz świt.
Thackeray Road
Ulica bez duszy - tu ich tysiące
Zatopiona w szarości dzielnicy
pośród wyświechtanych domów uścisku
z czarnego asfaltu wylana sadź
To Thackeray Road
Widokiem swym nikogo nie zachwyci
ani za gardło nie ściśnie urodą
ale głuchym smutkiem przybije do dna
tutaj wszystko jest przeciętne nad wyraz
Na Thackeray Road
W tobie poezji nie znajdziesz za grosz
tobie też słów nigdy nikt nie poświęcił
gdyż stałby się strasznym sztuki profanem
bo któż mógłby ukochać ciebie skrycie
Tę Thackeray Road
I tylko szczur co znów przemknął po cichu
któregoś matką, domem i ojczyzną
mógłby opowiedzieć ci coś miłego
Gdyby potrafił - na szczęście nie umie
Tej Thackeray Road
Mój dom
Mój dom to nie mury z betonu wylane;
mój dom nie ma podłóg, sufitów, pomieszczeń;
to też nie ściany blade, żarówką złacane;
czy przygrywająca zimnym echem przestrzeń.
Nie włamie się do niego złodziej ciemną nocą;
nie wejdzie nikt, kto jest mi obcy czy wrogi;
jego drzwi nie wyważy też żadną przemocą;
ten dom jest warowny, od lat długich stoi.
A dom ten leciutki jest, lżejszy niż powietrze;
dom ten jest cieplejszy niż nocne ognisko;
fundament noszę w sercu, czas go nie zetrze;
gdziekolwiek ja jestem, on zawsze jest blisko.
Mój dom to ma matka, co ręką tuli czule;
mój dom to mój ociec stojący za mną murem;
to brat i siostra, z którymi dorastałem;
To przodków zastęp, z którymi się rozstałem.