niedziela, 19 maja 2013

Dla Małej Wiedźmy


[...]

Jak ująć piękno kobiety będącej mym promieniem,
która zimne oczy rozpala letnim płomieniem?
To jest lilii biały kwiat kołyszący się na stawie,
pośród srebrzystej pajęczyny z mgły utkanej;
a może porannej rosy błysk na wiosennej trawie,
w dźwięcznym śpiewie słowików słodko kołysanej.

To pierwszy blask słońca, którego co noc wypatruję,
uśmiechem nieśmiałym odpędza demony wieczne;
to biała Erato, co dźwiękiem cytry inspiruje,
u boku Apollina śpiewając strofy wdzięczne.
Tak widzę piękno kobiety będącej mym promieniem,
która zimne oczy rozpala letnim płomieniem.

Jakże opisać skrytość uczuć jakich do niej żywię?
Może kiedyś zdołam przyznać się do nich uczciwie.
One to nuty ruchliwe wypalone na sercu,
co w piersi wybrzmiewają dźwięki presto forte;
to jeż, co się cichutko skrada po liści kobiercu,
gdy go dotknąć spróbujesz zranią kolce zadarte.

Są to gromy nieme, które widać nocą w dali,
dla Niej przelotne błyski, a dla mnie długą burzą;
to twierdza warowna, którą wrogowie oblegali,
tajemnic swych nie odda, aż murów jej nie skruszą.
Tak opisuję skrytość uczuć jakich do niej żywię,
może kiedyś zdołam przyznać się do nich uczciwie.

Czym ugasić piekącą tęsknotę za jej spojrzeniem,
co trawi mnie od środka i przepełnia pragnieniem?
Niczym sztorm, co przysłania niebo stalowym całunem,
kradnie kolory chwil i dzień wybarwia szarością;
owe ciasne więzienie od dawna jest moim domem,
tam schroniłem się razem z uśpioną miłością.

Widzę Ją w morskiej fali, co o brzeg się rozbija,
oraz wśród chmur bielejących na nieba błękicie;
w szepcie wiatru, co wśród pąków świeżych się uwija,
w magicznej ciszy, którą zastaję o świcie.
Tym zagaszam piekącą tęsknotę za jej spojrzeniem,
co trawi mnie od środka i przepełnia pragnieniem.

wtorek, 14 maja 2013

Łza dla cieniów minionych

Postrzeganie otaczającego nas świata zmienia się nie tylko wraz z wiekiem, ale także ze zdobytym doświadczeniem. Śmiem nawet stwierdzić, że te doświadczenie ma większy wpływ na naszą percepcję, aniżeli sam upływający czas. Zakładając czysto hipotetycznie, że ktoś przeżyłby wiele lat, ale nie doświadczyłby niczego istotnego, a jego życie składało się wyłącznie z czynności jedzenia, picia i spania, to czy posiadałby by on własną perspektywę? Jakąś na pewno, byłaby ona bardzo 'czysta', obiektywna i nieskażona własnymi przeżyciami. Ale to właśnie one kształtują sposób, w jaki patrzymy na świat. Są to swojego rodzaju filtry, które sprawiają, że każdy człowiek spogląda na tą samą rzecz w zupełnie inny sposób, po swojemu. To, w jaki sposób patrzymy na świat, może się zmieniać gdy tylko doświadczymy czegoś nowego, istotnego, co sprawi, że nasz sposób myślenia nie będzie już taki sam jak wcześniej. I nie jest to, w żaden sposób, zależne od naszego wieku. Przytrafić się to może każdemu w dowolnym momencie, zazwyczaj w tym najbardziej nieoczekiwanym. 

Takie wnioski przyniosła mi piosenka, którą znam i uwielbiam od wielu lat, ale nie słuchałem jej już od dawna. Piękna ballada polskiej trashmetalowej legendy KAT zatytułowana "Łza dla cieniów minionych". Tekstu piosenki słuchałem wielokrotnie i to w różnych okresach swego życia. Najpierw jako nastoletni buntownik, później jako wesoły student, aż wreszcie jako mniej lub bardziej poważny mąż. W każdym z tym rozdziałów odczytywałem jej tekst w jeden i ten sam sposób. Niezależnie od tego czy miałem szesnaście, dwadzieścia dwa czy dwadzieścia sześć lat. Zawsze interpretowałem ją, jako smutny tekst prawiący o rozstaniu z ukochaną kobietą, która odeszła z jakiegoś powodu. W zasadzie obecnie odczytuję go bardzo podobnie, a zarazem całkiem odmiennie, i wszystko to przez jedną zasadniczą różnicę. Kiedyś sądziłem, że te odejście wiązało się z rozstaniem, takim bolesnym, ale jakże nierzadkim w dzisiejszych czasach rozstaniem dwojga ludzi, spowodowanym choćby kłótnią, zdradą czy innym zajściem. Gdy ostatnio ponownie usłyszałem ten tekst od razu wiedziałem, że on jest o czymś zupełnie innym, tak jakbym słuchał zupełnie innej piosenki. Owszem jest o rozstaniu, ale tym najgorszym, tym ostatecznym, którego w żaden sposób nie można cofnąć. Kiedyś w jej słowach doszukiwałem się zbyt głębokiej przenośni, jakiegoś ukrytego znaczenia. Uważałem, że owe zdarzanie było na tyle bolesne dla autora, iż musiał użyć tak mrocznych porównań. I choć teraz słów takich jak: "Na wpół lodowata dłoń, zimne Twe usta, A jeszcze niedawno ogień tlił..." nie jestem w stanie odnieść do niczego innego jak do śmierci, kiedyś to potrafiłem. Było tak, ponieważ kwestia śmierci kogoś bliskiego była mi obca. Znaczenie utworu dostosowywałem do tego, co już doświadczyłem, dlatego znacznie łatwiej było mi go zrozumieć jako utwór o rozstaniu.

Dziś nie pozostawia mi on żadnych złudzeń. Wystarczyło jedno, bardzo nieprzyjemne życiowe doświadczenie, żeby nastąpiła silna i nieodwracalna zmiana w postrzeganiu świata. Wiek nie ma tu żadnego znaczenia, tylko przeżycia. Gdyby nic się nie wydarzyło, pewnie przez kolejne dziesięć lat, znaczenie tej piosenki dla mnie nie uległoby jakiejś zmianie. Pozostałoby moje naiwne i nieskażone spojrzenie na życie. Wpływ takich przeżyć można porównać do działania filtrów do obiektywów aparatów fotograficznych. Filtr zniekształca obraz jaki dociera do kliszy/matrycy aparatu. Ten sam obraz, w zależności od użytego filtru, może wyglądać zupełnie inaczej. My też korzystamy na co dzień z takich filtrów, świadomie lub nie, ale korzystamy. Dlatego, każdy człowiek potrafi spojrzeć na ten sam problem zupełnie inaczej, z całkowicie innej strony i dostrzec w nim coś, czego ktoś inny nie potrafi. Szkoda tylko, że tak często jesteśmy zmuszani do korzystania z 'jednego słusznego' filtru narzuconego nam przez kogoś z góry.

W tym miejscu nie można nie wspomnieć o obecnej formie szkolnictwa w Polsce. Narzuca się dzieciakom sztywne ramy, normy myślenia ładnie nazywane kluczem odpowiedzi. Tylko po co? Żeby wszyscy myśleli tak samo szablonowo? Żeby zabić indywidualizm w interpretacji? Przytoczony powyżej przykład bardzo dobrze pokazuje, jak może się zmienić własna interpretacja utworu pod wpływem różnych czynników, a to tylko mój przypadek. Ludzi w tym kraju jest 38 milionów! I jakaś ich część myśli po swojemu (przynajmniej mam taką nadzieję). Jest to dla mnie niezrozumiałe, dlaczego narzuca się wszystkim tylko jedną właściwą interpretację. Dlaczego nie możemy odczytać wiersza na swój własny, osobisty sposób? Jak dla mnie sztuka polega na tym, że możemy dopatrywać się w niej tego, czego sami poszukujemy, że jest ona niejednoznaczna, posiada wiele twarzy. Można na nią spoglądać przez różne filtry, a każdy zobaczy coś innego, coś niepowtarzalnego. Nieważne czy jest to piosenka, wiersz, obraz czy rzeźba ważne, że dostarcza odbiorcy tego, czego w niej poszukuje. Rolą sztuki jest dostarczanie emocji, ale ich odcień powinien zależeć od odbiorcy, bo wtedy są one najsilniejsze. Zawsze najbardziej zapadały mi w pamięci utwory, które mogłem zinterpretować na własny sposób i odnieść je do samego siebie czy swojej sytuacji. Utożsamiam się wtedy z tekstem oraz z jego autorem, wydaje się on być dla mnie bliski. I mam to gdzieś, że mój tok pojmowania znacznie odbiega od kanonu, że ja myślę inaczej, 'źle'. To nie jest gra o wyniku zero-jedynkowym - dobrze lub źle. To jest gra o nieskończonej liczbie wyników, a każdy kto doszedł do własnego rozwiązania jest zwycięzcą. Bo co jeśli to ONI myślą źle, a ja dobrze? Niemożliwe? W takim razie na koniec zachęcam do przeczytania tych artykułów: [1] [2]. Ja pozostawiam je bez komentarza. 



Kat - Łza dla cieniów minionych

sobota, 4 maja 2013

Emigracja - część druga


Wszystkie te utwory powstały na przestrzeni ostatnich tygodni. Czekałem jednak z ich publikacją do jakiegoś znaczącego dnia. Dokładnie pół roku temu, deszczowym, listopadowym wieczorem przekraczałem zachodnią granicę kraju. Nie wiedząc jeszcze, na jak długo przyjdzie mi opuścić Polskę, pojechałem w nieznane. Pomimo, iż dalej nie wiem, ile czasu spędzę na obczyźnie i czy, w ogóle kiedyś wrócę, zaczynam czuć potrzebę odkrywania czegoś więcej. Poznawania nowych miejsc i nowych ludzi. Zanim jednak to nastąpi  pozostaje mi czekać, przygotowywać się i pisać. 



Pożegnanie z Polską

Przepraszam Ciebie Polsko,
za to, że porzuciłem Cię.
Przepraszam Ciebie Polsko,
może kiedyś zrozumiesz mnie.

Nie roń za mną łez Polsko,
kiedy inną się zachwycę.
Nie roń za mną łez Polsko,
nawet jeśli nie powrócę.

Nie gniewaj się moja Polsko,
za rany krwawe od cierni.
Nie gniewaj się moja Polsko,
za upuszczenie Tobie krwi.

Na przód podążaj Polsko,
i nie oglądaj za mną się.
Na przód podążaj Polsko,
przetrwać musisz kolejny dzień.

Jeśli zatęsknisz za mną Polsko,
to pamiętaj, żeś w sercu mym;
tam zawsze będziesz moja Polsko,
chociaż niewierny jest ze mnie syn.



Los tułacza

Los tułacza jest mi pisany;
dom swój noszę w kieszeni;
muszę odejść w świat nieznany,
tam blask obcych gwiazd się mieni.

Dzisiaj szara słota Albionu,
do szpiku przeszywa kości.
Co jutro przyniesie dzień znowu?
Jakież miejsce mnie ugości?

Czy może oliwek skosztować,
u wrót ateńskiej świątyni?
Na wyblakłym głazie ucztować,
gdzie siadali starożytni.

Pustyni przebyć złote morze,
co spiekotą stopy pali;
na faraonów dawnym dworze,
dostrzec miraż w oddali.

I sześćdziesiątą szóstą szosę,
przejechać motorem starym;
w kurtce zmoczonej przez rosę,
przed świtem, porankiem szarym.

Na rafach koralu nurkować,
wśród laguny błękitnych wód;
korsarskiego grogu skosztować,
Uśmierzając wieczorny chłód.

Przepłynąć ocean wzburzony,
co dosięga horyzontu,
swym ogromem nieprzeniknionym;
nie widząc suchego lądu.

Zachwycić się zorzy polarnej,
firmamentem świetlistym;
wśród wodospadów pieśni gwarnej,
spłynąć nurtem porywistym.

Jeszcze dosięgnąć górskich szczytów,
gdzie miejski krzyk nie dotrze;
i żółtego piasku tropików,
garść rozrzucić na wietrze.

Przede mną droga daleka,
za mną nie zostanie nic;
tylko spakuję swój plecak,
I ruszam, bo zaraz świt.



Thackeray Road

Ulica bez duszy - tu ich tysiące
Zatopiona w szarości dzielnicy
pośród wyświechtanych domów uścisku
z czarnego asfaltu wylana sadź
To Thackeray Road

Widokiem swym nikogo nie zachwyci
ani za gardło nie ściśnie urodą
ale głuchym smutkiem przybije do dna
tutaj wszystko jest przeciętne nad wyraz 
Na Thackeray Road

W tobie poezji nie znajdziesz za grosz
tobie też słów nigdy nikt nie poświęcił
gdyż stałby się strasznym sztuki profanem
bo któż mógłby ukochać ciebie skrycie
Tę Thackeray Road

I tylko szczur co znów przemknął po cichu
któregoś matką, domem i ojczyzną
mógłby opowiedzieć ci coś miłego
Gdyby potrafił - na szczęście nie umie
Tej Thackeray Road



Mój dom

Mój dom to nie mury z betonu wylane;
mój dom nie ma podłóg, sufitów, pomieszczeń;
to też nie ściany blade, żarówką złacane;
czy przygrywająca zimnym echem przestrzeń.

Nie włamie się do niego złodziej ciemną nocą;
nie wejdzie nikt, kto jest mi obcy czy wrogi;
jego drzwi nie wyważy też żadną przemocą;
ten dom jest warowny, od lat długich stoi.

A dom ten leciutki jest, lżejszy niż powietrze;
dom ten jest cieplejszy niż nocne ognisko;
fundament noszę w sercu, czas go nie zetrze;
gdziekolwiek ja jestem, on zawsze jest blisko.

Mój dom to ma matka, co ręką tuli czule;
mój dom to mój ociec stojący za mną murem;
to brat i siostra, z którymi dorastałem;
To przodków zastęp, z którymi się rozstałem.


środa, 1 maja 2013

Niewolnicy (nie) swoich marzeń


1 maja, Święto Pracy. Dziś świętuje (czytaj grilluje) chyba cały Stary Kontynent i nie tylko, za wyjątkiem Wielkiej Brytanii. Ale czy takiej okazji nie powinno się celebrować właśnie poprzez pracę? Telefony i skrzynki mailowe w biurze milczą, bo wszyscy nasi kontrahenci myślą teraz o kiełbasie z rusztu, zamiast o biznesie, a ja chcąc nie chcąc, dzięki temu też mam dzień wolny i trochę czasu na pisanie. Dlatego temat pracy jest jak najbardziej na miejscu. Pisałem już trochę o niej w poście "Stan nieposiadania...", ale tym razem chcę się skupić tylko na tym wątku. Jest to temat, który od dłuższego czasu zaprząta moją głowę (a czyją nie?!). Właściwie, to zaprząta ją od wielu lat, bo już od małego słyszałem, jak ważne jest zaplanowanie sobie przyszłości. Tylko teraz, moje myśli kotłują się szczególnie intensywnie. Na świecie istnieją setki zawodów, które można wykonywać. Różnią się one pod względem wykonywanej pracy, wysokości płacy, ilości czasu i wysiłku jaki nas ona kosztuje. Dlaczego jedne profesje uznawane są za prestiżowe, a na ich przedstawicieli patrzy się z szacunkiem, kiedy wobec innych czujemy pogardę i odrazę. Najczęstszym i najogólniejszym antagonizmem jest praca biurowa i praca fizyczna. Ta pierwsza dobra i pożądana, a ta druga niechciana i zła. Gdzieś, kiedyś w naszym społeczeństwie zakorzenił się taki stereotyp (zapewne za Polski Ludowej) i teraz zbiera zwoje żniwo. Setki, tysiące młodych ludzi wali drzwiami i oknami do "ogólniaków", by później dostać się na wymarzone studia. Bo dzięki nim będzie praca, będą pieniądze i w ogóle będę kimś. A bez papierka z uczelni, to co? Jesteś nikim?

Niestety, sporo osób tak uważa, zazwyczaj tych młodych, żyjących złudzeniami i marzeniami zaszczepionymi przez ich rodziców, nauczycieli i wszystkich tych, którzy na studia nie pójść nie mogli, bo takie były czasy. Tu dochodzimy do ważnego szczegółu "inne czasy". W realiach gospodarki socjalistycznej sprzed 1989 roku, tytuł magistra może wiązał się z jakimś prestiżem i pozwalał na otrzymanie lepiej płatnej pracy, bo studentów było niewielu. I nawet nie poruszę tematu poziomu ówczesnego szkolnictwa, do tego co jest dzisiaj. Ale wracając do prestiżu statusu magistra: w roku akademickim 1990/1991 studiowało w Polsce 403 tysiące osób (przy populacji wynoszącej 38,1 mln), a w 2007/2008 roku było już ich 1.930 tysięcy (przy populacji wynoszącej 38,5 mln). [1] [2]. Daje nam to wzrost o 479% przez 17 lat. Nieźle. Ale czy można wciąż mówić o jakimś prestiżu? Może istnieje on w przypadku niektórych kierunków. Sprawdźmy jak jest z bezrobociem, czy tu sprawa kształtuje się bardziej optymistycznie? Ilość bezrobotnych absolwentów szkół wyższych w 2000 roku: 69 tysięcy, a w 2012 roku 250 tysięcy, czyli wzrost o 363%. A jak ta wartość kształtuje się w innej grupie, na przykład absolwentów zasadniczych szkół zawodowych: 99 tysięcy w 2000 roku i 60 tysięcy w 2012, to spadek o 60%. [3] Analiza? Interpretacja? Pozostawiam to Wam.

Szkoda, że żaden młody człowiek nie przeanalizuje tych danych, zanim podejmie decyzję o wyborze szkoły średniej, a później uczelni. Zrobią to, ale dopiero jak już będzie za późno. Jak już będą biegać, z niewartym funta kłaków, dyplomem, od biura do biura, no i do urzędu pracy. Przeczytałem dziesiątki artykułów pod tytułem "Oszukane pokolenie", w których autorzy próbują znaleźć winnych stanu tej rzeczy. Tylko, że nie ma tu jakiejś konkretnej grupy, którą można oskarżyć. Winny jest każdy z nas. Każdy, kto nie potrafił pomyśleć sam za siebie. Zastanowić się, co tak na prawdę chce w życiu robić.

Mija jakiś czas boju o wymarzony etat w urzędzie/banku/biurze, no i w końcu udaje się. Staż z urzędu pracy za pieniądze  o których lepiej nie wspominać. Praca w Call Center, jako przykuty do biurka niewolnik, zamknięty w boksie (celi) o powierzchni jednego metra kwadratowego. Kiedyś zakuwano w kajdany, dziś ich rolę pełni kabel od myszki i drugi od słuchawek. Niezależnie gdzie się pracuje, dla kierownictwa liczą się słupki, cyfry, targety, deadline'y. Pracownik jest tylko narzędziem służącym do osiągnięcia tych celów. Czasem nawet o narzędzia (np. komputery) lepiej się dba niż o pracownika.

Jest jeszcze jedna sprawa. Według profesora ekonomii Matsa Alvessona ze szwedzkiego Uniwersytetu w Lund im jesteś głupszy, tym bardziej pasujesz do korporacji. "Mats Alvesson przekonuje, że wysokie IQ zabija efektywność. W momencie, gdy w firmie znajduje się kilka wybitnych jednostek, zaczynają się schody - czytamy w magazynie "Fortune" - osoby te zaczynają kwestionować poszczególne procesy, proponują udogodnienia, spierają się co do zasadności określonych działań, kształtu struktury organizacyjnej, itd. Innymi słowy następuje swoiste przeintelektualizowanie. Dlatego też, najlepszym nawozem dla rozwoju korporacji jest tzw. "funkcjonalna głupota". Mowa o sytuacji, w której większość pracowników to jednostki niezbyt lotne, które po prostu robią swoje - o nic nie pytając i nie starając się wprowadzać ulepszeń..." Więcej możecie poczytać tutaj oraz tutaj. Dokładnie tak samo jak w wojsku. Żołnierz ma wykonywać rozkazy, a nie je kwestionować. Dlaczego więc, tak wiele osób pcha się drzwiami i oknami do pracy w korporacyjnych biurach? Tylko dlatego, że panuje stereotyp "dobrej" pracy za biurkiem i "ciężkiej" pracy fizycznej? Czy raczej jest tak jak to powiedział Ambrose Bierce: "Inteligencja jest to choroba umysłowa – na szczęście mało rozpowszechniona." [4]

Ilu ludzi zajmujących się "wymarzoną" pracą, na której osiągnięcie poświęciło lata (edukacja, poszukiwanie, staże itp.), jest teraz z niej zadowolonych? Zapewne wielu, bo mają pieniądze i robią coś, nad czym nie muszą się wiele zastanawiać, "robią swoje". Ale jest też taka grupa, która myśli sobie: "co ja tu robię!? Przecież to nie jest kompletnie to, co ja chcę robić!" Jeżeli kiedykolwiek tak sobie pomyślałeś, to może czas zacząć coś zmieniać, póki nie będzie za późno. Oczywiście będąc już w dorosłym życiu, w sytuacji, w której musisz się samemu utrzymywać i ciągle pracować, nie można za bardzo rzucić wszystkiego i pójść do szkoły czy na kurs, w celu zdobycia nowego zawodu. Jest to trudne, ale nie niemożliwe. Dlatego ja wypatruję możliwości, które umożliwią mi zdobycie doświadczenia w jednym z zawodów, które zawsze chciałem wykonywać. Zająć się stolarstwem lub zaciągnąć na statek, bo to są zajęcia, o których myślałem od zawsze. Tak samo jak podróżować. Ale na pewno nie robić tego, co robię teraz. 

A czy ty robisz, albo zmierzasz do tego, co chcesz w życiu naprawdę robić? Którą rolę wybierasz: Biurowy Szczur czy Wilk Morski?

W zeszły piątek na wody doków dawnego portu londyńskiego wpłynął żaglowiec. Trzymasztowy bark "Gorch Fock" przycumował do kei, tuż przy moim biurze. Nieco groteskowy to widok na tle szklanych drapaczy chmur. Piękno żaglowca nijak nie komponuje się z brzydotą betonowego miasta. Mijam go codziennie od kilku dni i obserwuję, jak tylko długo mogę. Mam wrażenie, że kompletnie tu nie pasuje. Tak jak ja. Czy nie powinienem uznać tego za znak?