piątek, 26 kwietnia 2013

Stop and Hear the Music


Takie parszywe czasy mamy, że wszyscy gdzieś pędzą. Gnają przed siebie, w tylko sobie znanym kierunku, nie dostrzegając otaczającego ich świata. Pokonując codzienną pielgrzymkę do pracy i z powrotem przyłączam się do bezimiennej, obcej i anonimowej masy ludzi, która zmierza ściśle wyznaczonym torem. Wciśnięty w ten tłum, zakładam słuchawki, żeby oderwać się na chwilę od rzeczywistości, i podążam przed siebie. Mogę wyłączyć myślenie i dać się ponieść fali, niczym czerwona krwinka w betonowej żyle metra.

Na szczęście, w całej tej masie trafiają się jednostki odmienne, które wnoszą nieco kolorów w całą tą szarość. Na przykład muzycy, których można spotkać na wielu stacjach i przejściach pomiędzy nimi. Grają różną muzykę, nierzadko na nietypowych instrumentach, a do ich poziomu umiejętności nie można mieć zastrzeżeń. Zdobycie licencji na występowanie to nie jest łatwa sprawa, chętnych jest wielu, a liczba miejsc ograniczona, czyli grają najlepsi. Tylko co z tego, skoro tak niewiele osób ich zauważa, a raczej słyszy. Sam niejednokrotnie przemknąłem obok jakiegoś artysty, nie zatrzymując się nawet na chwilę (chociaż zdarza mi się zwolnić krok na tyle, na ile pozwala mi podziemne "tętno"), ponieważ spieszyłem się do pracy, na lotnisko, czy gdziekolwiek indziej. I choć, muzyka bardzo mi się podobała, a ja miałem chęć przystanąć na chwilę i posłuchać, to stojący za plecami "czas", smagał w nie biczem i popędzał dalej. W myślach pozostawał tylko żal, wywołany niemożnością posłuchania dobrej muzyki. Nie zastanawiałem się głębiej nad tym, aż do dziś, kiedy natknąłem się na ciekawy eksperyment społeczny przeprowadzony w 2007 roku przez dziennikarzy The Washington Post (pod tym linkiem można przeczytać cały artykuł).

Ale zanim będę kontynuował polecam najpierw obejrzeć poniższy filmik:




Co można na nim zobaczyć? Typowego ulicznego grajka (w tym przypadku skrzypka) oraz tłum "szaraków" przemykających w pośpiechu przez jedną ze stacji waszyngtońskiego metra. Podczas niespełna 45-minutowego występu, aby posłuchać muzyki, zatrzymało się 7 osób (z 1070 jakie przeszły). Artysta zarobił 32 dolary (jak sam później powiedział, to i tak niezła stawka za godzinę pracy). Pierwszą osobą, jaką zwróciła na niego uwagę było 3-letnie dziecko, które zostało po chwili popędzone przez śpieszącą się matkę. Takich dzieci było więcej, w przeciwieństwie do dorosłych. Jak już zdradziłem, to był eksperyment, a grajek nie był zwykłym artystą. Nazywa się Joshua Bell i jest jednym z najlepszych skrzypków na świecie. Instrument, na którym zagrał to Stradivarius z 1713 roku, warty 3,5 mln dolarów, a zaczął od "Chaconne" z drugiej partity w D-moll Bacha, czyli jednego z najtrudniejszych utworów na ten instrument. Dwa dni wcześniej, ten sam artysta dwukrotnie wystąpił w Bostonie, przy pełnej sali, gdzie średnia cena biletu wynosiła 100 dolarów.

Ciekawy eksperyment. Pokazuje jak działa nasza percepcja, jakie mamy poczucie gustu i jak postrzegamy piękno w zależności od sytuacji. Autorzy eksperymentu chcieli odpowiedzieć na pytanie, czy jesteśmy w stanie ujrzeć piękno w niesprzyjających okolicznościach i czasie? Czy można dostrzec talent w nieoczekiwanej sytuacji? Myślę, że wynik doświadczenia jasno odpowiada na powyższe pytania. Zatem, jeżeli w wyniku pospiechu, nie potrafimy dostrzec tak ewidentnych przejawów sztuki, to co z tymi mniejszymi? Nie ma żadnych szans? Jak wiele już straciliśmy w ten sposób? Chyba lepiej tego nie wiedzieć. Znacznie lepiej było w przypadku dzieci. One znacznie częściej były zaciekawione występem artysty. Wrażliwość dzieci jest znacznie silniejsza, bo nie są one jeszcze wciągnięte w szablonowy i skrojony na jedną miarę, sposób myślenia, jak to jest w przypadku dorosłych. Nie czują na sobie oddechu "uciekającego czasu", potrafią zająć się tym co lubią, a nie tym co muszą. Tak więc, czy bycie dzieckiem w dorosłym życiu jest takie złe? Czy dostrzeganie i świadome dążenie do rzeczy, które dają radość i przyjemność nie jest lepszym zachowaniem, od bezmyślnej i pozbawionej indywidualizmu gonitwy wyliniałych szczurów? Dla mnie (już tradycyjnie w tym momencie) sprawa jest jasna, a odpowiedź jedna.

W najbliższy weekend czeka mnie trochę podróżowania po Londynie, na szczęście w celach artystyczno-rozrywkowych. Przez trzy dni planuję zobaczyć trzy koncerty, więc mój głód muzyki powinien zostać, na jakiś czas, zaspokojony. Tym niemniej, jeżeli napotkam jakiegoś ulicznego artystę, którego muzyka przypadnie mi do gustu, to obiecuję sobie stanąć na chwilę, posłuchać i dopiero wtedy pójść dalej. Szczęśliwszy o 5 minut sztuki.


Joshua Bell - Beethoven violin concerto no 1


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz