czwartek, 27 czerwca 2013

Krótka notatka z podróży

Odwiedzając ostatnio Polskę spędziłem łącznie kilkanaście godzin w podróży, z czego kilka pozbawiony jakiegokolwiek towarzystwa. W czasie, kiedy pozostaję sam i nie mam się do kogo odezwać trzeba zająć czymś głowę, co by za dużo nie rozmyślać o sprawach nieistotnych. Jak dla mnie istnieją dwa idealne sposoby na uprzyjemnienie sobie tego czasu. Jeden to założyć słuchawki i oddać się muzyce, a drugi to otworzyć książkę i oddać się lekturze. Tym razem stawiam na książkę Leszka Szczasnego "Świat na wyciągnięcie ręki". W przedziale pociągu IC relacji Poznań - Gdynia siedzi tylko jedna osoba i nie wydaje zbędnych odgłosów paszczowych. Tylko przez uchylone okno gwiżdże wiatr, warunki do czytania może i nie są idealne, ale też nie jest źle. Rozsiadam się wygodnie i zaczynam czytać. Trzy godziny mijają szybko (co raczej nie jest normalne dla PKP, ale wiem, że to zasługa lektury), a ja przesiadam się w Gdyni do SKM i kontynuuję podróż do Gdańska. Jednak tym razem jadę w zwykłym bezprzedziałowym wagonie, a dookoła siedzą w większości młodzi i "podchmieleni" lub bardzo zmęczeni ludzie (jest wpół do pierwszej w nocy). Siadam i od razu zabieram się za kontynuowanie książki. Ale tym razem nie potrafię się skupić na lekturze. Z różnych miejsc wagonu dobiegają mnie rozmowy. Nie są one jakoś specjalnie głośne, żadne krzyki czy awantury, ale zwykłe gadanie o głupotach, jakie zdarza się chyba każdemu po kilku piwach. Tylko, nie wiedzieć czemu, nie potrafię znieść tych rozmów. Tych pustych, nic nieznaczących słów, plotek dotyczących jakiś obcych ludzi czy czyichś problemów na uczelni. No i wciągająca książka przegrała ze słowną głupotą. No nic, dobrze, że mam słuchawki i mogę się od tego odciąć. 

Dlaczego głośny świst wiatru, hałas pędzącego pociągu czy nawet głośna muzyka nie jest w stanie wybić z tropu i pozwala na spokojne czytanie, kiedy odgłosy rozmawiających ludzi (na kompletnie błahe tematy) jest tak męczący psychicznie? Zacząłem się zastanawiać i doszedłem do wniosku, że nie mogę już zdzierżyć "cywilizowanych" ludzi i ich "problemów". Tak jak męczy mnie życie w tym miejscu, tak samo męczący są ludzie i to, o czym rozmawiają. Dlaczego pozwoliliśmy się dać zamknąć w tak ciasnym i ograniczającym ruchy więzieniu? A w dodatku nie zdajemy sobie z tego sprawy. Narzuciliśmy sobie stertę ograniczeń i błahych problemów, które tak naprawdę nie są problemami. To my sami podnieśliśmy te nieistotne sprawy do rangi wielkich i życiowych przeszkód. Rzuciliśmy je sobie pod nogi, czy ktoś nam je podłożył - nieistotne. Ważne, że daliśmy się nabrać tej iluzji narysowanego na ziemi wilczego dołu, i zamiast iść śmiało przed siebie, przez życie, to kroczymy ostrożnie ciągle spoglądając pod nogi. Rozpalamy "nierealne ogniska", które mamią nas, swoim złudnym blaskiem. Podążamy przez noc za nimi, ale tak naprawdę one nie istnieją. Nigdy ich nie dogonimy, a jeśli nie przestaniemy gnać za ich fałszywym światłem, to obudzimy się pewnego dnia gdzieś pośrodku niczego, zagubieni i bez możliwości powrotu do domu i bliskich. Tak widzę znaczną większość problemów współczesnych ludzi.

Kłopot z zaliczeniem egzaminu to nie jest koniec świata (może wystarczy posiedzieć trochę w domu i pouczyć się zamiast szwendać nocą po imprezach, a później narzekać - wiem, że teraz moi znajomi z akademika nazwaliby mnie hipokrytą, ale nie każdy musi się uczyć, by później nie narzekać). Fakt, że ktoś nie skomentował twojego zdjęcia na Facebooku, nie świadczy o życiowej porażce. Zgubiony telefon, niezdany egzamin na prawo jazdy, brak dostępu do Internetu, oto "problemy" współczesnego świata. O problemie może mówić pięcioletnie dziecko, które jest nieuleczalnie chore albo pozbawiony środków do życia uchodźca wojenny, który przeszedł piekło okupacji. Ale właśnie jakoś ci, naprawdę, pokrzywdzeni ludzie nie narzekają tak na swoje życie jak ci, którzy mają wszystkiego pod dostatkiem. Dajemy sobie wmówić, że ciągle nam czegoś brakuje, że ciągle nam mało, zamiast cieszyć się z tego co mamy i dziękować, że nie jest gorzej. Przestańmy narzekać na swój los i zacznijmy cieszyć się życiem takim jakiem jest, bo mamy tylko jedno, a w dodatku bardzo krótkie i bardzo kruche. Jak powiedział Jacek Pałkiewicz: "życie daje każdemu tyle, ile sam ma odwagę sobie wziąć, a ja nie zamierzam zrezygnować z niczego, co mi się należy." Tymi słowami kończę ten wpis, niech zakiełkują gdzieś tam w Waszych głowach.


Farben Lehre - Nierealne ogniska

Jako postscriptum krótka dygresja, przed którą nie mogę się powstrzymać. Pisząc dziś obudził się we mnie mały sentyment związany z płytą "Nierealne ogniska" grupy Farben Lehre. Kiedy kupowałem swoją pierwszą kastę do swojego pierwszego magnetofonu, nie mając kompletnego pojęcia o muzyce, poszedłem do sklepu i wybrałem losową taśmę (pewnie była najtańsza, coś mi się kojarzy, że kosztowała 3 PLN). Nie jestem w stanie określić kiedy to było, ale album wyszedł w 1995 roku, więc całkiem prawdopodobnie było to wtedy. Tamtego jesiennego dnia jeszcze nie wiedziałem, że za osiemnaście lat przy tej właśnie płycie będę sobie pisał kolejny wpis do bloga. Czasem aż ciężko jest nie wierzyć w przeznaczenie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz